Smaki Nowego Jorku – noc
Zazwyczaj wracałem do mieszkania późno w nocy, a że lodówka zawsze świeciła pustkami, zwykle w drodze do domu, w sam raz na sen, bo przecież tak zdrowo, zachodziłem do jednej z knajpek, by próbować czegoś lekkiego.
To jest przykład lokalu, których w Polsce brakuje. U nas zwykle jak otwiera się kawiarnię, niebędącą sieciówką, to ona jest po prostu kolejną kawiarnią niebędącą sieciówką. Nie ma żadnej historii, nie niesie ze sobą żadne przekazu, żadnej filozofii.
Czy tak trudno wymyślić coś takiego jak Pie Face?
Zwyczajne miejsce. Menu w formie porannych potrzeb, czyli zamawiasz taką kawę, jakie chcesz by miała działanie (patrz menu). Ciasteczka mają narysowane buźki. Sprzedawca każde starannie pakuje, owiija i nakleja firmową naklejkę. Ja wziąłem palucha orzechowego i brownie (a cóż innego ja mogłem wziąć jak nie brownie?). Niestety brownie zjadłem tak szybko, że zapomniałem je sfotografować, a było tak pyszne, że jeśli w Nowym Jorku znajdziecie się na Broadway, jakieś 500 metrów w górę od Times Square i zobaczycie ten lokal – musicie do niego wstąpić.
Goodburger. Tuż przy Union Square (pisałem wam, takie miejsce jak warszawski Plac Zamkowy). Zachęcająca reklama – najlepszy burger w mieście.
Był faktycznie niezły. Duże mięso, niezła bułka, nie taka typowa hamburgerowa i w porządku frytki (choć do belgijskich im daleko).
Na ścianie od groma fotografii sławnych osób, potwierdzających jakość Goodburgera.
Mojego zdjęcia nie chcieli. I dobrze. Wcale nie chciałem. Prosić się nie będę.
O ile mnie pamięć nie myli, tylko dwa razy w życiu jadłem crepy. Pierwszy raz w Tunezji 5 lat temu. Z nutellą i orzechami. Pyszny był. Nawet film o tym nakręciłem. Drugi raz w maju tego roku na Krecie. Też chyba wrzucałem wam fotkę.
To był mój trzeci raz. Z łososiem, świeżym szpinakiem, czymś białym, chyba mozarellą oraz kaparami. Te kapary to fantastyczna sprawa. Rzadko kiedy używam ich w kuchni, zwykle dawałem do makaronu, a tu okazało się, że doskonale pasują do łososia. Dzięki nim nie robi się mdły.
Wczoraj wam pisałem, że pierwszym wegetariańskim obiadem było to coś dziwnego w Cafe Mogador, ale zapomniałem, że parę dni wcześniej posilałem się także tutaj. No nie pamiętam nazwy. To jakiś fast food, tyle że bezmięsny.
Zamówiłem coś, czego nazwać nie potrafię. W smaku – mocno średnie ze wskazaniem na niesmaczne. Za to frytki wyborne.
Wiecie, ja to już zawsze będę kochał mięso.
Nocny posiłek z Kasią. Zaszliśmy do restauracji na 7 alei. Było późno, środek nocy. Nie chcieliśmy się najadać, ale tak zjeść w miarę normalnie. I stała się rzecz niezwykła, bo zamówiliśmy przystawki, Kasia sałatkę, ja oczywiście sandwicza (kurczak, ser, papryka i jakiś dziwny sos), a pan kelner zadziwił nas mówiąc, że odradza nam takie zamówienie.
– Nieświeże macie coś?
– Ależ nie. Chodzi o to, że nie dacie rady zjeść przystawek i dania głównego.
– Przecież ja biorę tylko krewetki i bułkę.
– U nas są naprawdę duże porcje. Nie będę was naciągał. Jeśli nie najecie się samym daniem głównym, to wtedy na mój koszt dorzucam z menu co tylko chcecie.
– Kocham Nowy Jork.
Kelner miał rację. Porcje były ogromne.
Oto skromna sałatka Kasi:
I najważniejszy z obiadów:
Tak zwana najlepsza pizza w Nowym Jorku. Kolaż zrobiłem teraz, a powyższa fotka pochodzi sprzed 2 lat. Ta pizza to jeden z powodów mojej wizyty w tym mieście. Tęskniłem za nią każdego dnia i każdej nocy.
Tak jak dwa lata temu wybrałem się do Lombardi’s w towarzystwie dwóch znajomych czytelniczek, mieszkających na stałe w NYC. Przy okazji załapaliśmy się na włoski festyn.
Lokal z ponad stuletnią tradycją, pizzę pieką tutaj (podobno, bo nie widziałem) w tym samym piecu, w którym robiono to cztery pokolenia temu. Idealne ciasto, śwież farsz, którego nie żałują. Doskonała obsługa, a duża (nie największa!) pizza jest takiej wielkości, że już w połowie byłem najedzony, a gdy skończyłem, obiecałem sobie tygodniową dietę.
Zwróćcie uwagę po środku kolażu na takie coś długiego w panierce. To tutejszy przysmak… ogórki kiszone. Dla mnie okropieństwo, dziewczyny zaś zajadały się tym ze smakiem. I to był jedyny specjał, jaki mi tutaj nie smakował. Po części może dlatego, że po pizzy miałem dość wszystkiego. Nawet wieczornej porcji pralinek sobie odmówiłem.
I to tyle jeśli chodzi o jedzenie. Jutro zabieram was na zakupy. Pokażę, co tu kupiłem, w tym coś, co kosztowało mnie kilkaset dolarów i bardzo, bardzo długo pukałem się w czoło, gdy wydałem na to ostatnie pieniądze.